sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział I - Wspomnienia to dobra rzecz. Każdy prędzej czy później do nich wraca.

    ~*~
   Wyjrzałam przez okno - okolica spowita była bladą poświatą, gdzieniegdzie zmąconą jasnym blaskiem, odbijających się w pobliskim jeziorze latarni.  Jeszcze nie zaczęło świtać, jednak nie było całkowicie ciemno.     Idealnie.
Z cichym szelestem wymknęłam się z pokoju i skierowałam do łazienki. Opierając ręce na umywalce, spojrzałam w lustro. Ujrzałam drobną brunetkę o dużych, niebieskich oczach, w których igrały świecące ogniki. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, a to powtórzyło gest. Szybko ściągnęłam piżamę i wskoczyłam pod prysznic. Letnia woda przyjemnie orzeźwiała, jednocześnie relaksując. Po umyciu zawinęłam się szczelnie ręcznikiem i poszłam do swojego pokoju. Nie był jakoś specjalnie duży. Za to bardzo przestronny, urządzony w minimalistycznym stylu. Wszystko było poukładane i każda, nawet najdrobniejsza rzecz miała swoje miejsce. Dokładnie na przeciwko drzwi znajdowało się dość szerokie, wykonane z ciemnego dębu łoże z czterema kolumienkami. Gdy byłam mała, bardzo bałam się spać w nim samotnie. Wyobrażałam sobie wtedy, że nagle, z ciemności wyłoni się olbrzymi, przerażający  troll i porwie mnie do swojego zamku, głęboko w lesie. Wybujałą wyobraźnię zawdzięczałam oczywiście mojemu starszemu bratu - Nickowi, któremu wielką frajdę sprawiało opowiadanie mi różnych, nie zawsze stosownych historyjek. Obok łóżka stała mała komoda, wykonana z tego samego drewna. Na niej postawione było niewielkie zdjęcie, oprawione w żółtą ramkę. Przedstawiało dwie osoby. Mnie, oraz moją najlepszą przyjaciółkę - Pansy Parkinson. Postacie ruszały się, jak to w świecie czarodziejów bywało. Doskonale pamiętałam chwilę kiedy zrobiono fotografię. Było to w czerwcu, pod koniec piątego roku Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Razem z Pansy, Draconem, Blaisem i Teo wybraliśmy się na błonia, aby nacieszyć się pierwszym, upalnym dniem w tym roku i przy okazji zrelaksować się po ostatnich dniach Sumów.
~*~
- .... i wtedy za jego plecami pojawił się Snape. - Draco właśnie kończył opowiadać, jak to wykiwał jakiegoś bogu ducha winnego trzecioklasistę. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ja razem z nimi. Jednak nigdy nie bawiły mnie jego perfidne żarciki. Uważałam je za podłe i pozbawione najmniejszego sensu. Rozejrzałam się wokoło patrząc na wesołe twarze przyjaciół. Miałam wrażenie, że do nich nie pasuję. Nigdy nie pasowałam. Oni - aroganccy, pewni siebie, zarozumiali. Ja - cicha, spokojna, niewyróżniająca się niczym szczególnym.  Niejednokrotnie zastanawiałam się, dlaczego Tiara Przydziału, prawie pięć lat temu wybrała dla mnie akurat Slytherin. Byłam mądra, owszem. Jednak nie posiadałam, jakiś specjalnych, iście ślizgońskich cech. Wydawało mi się nawet, że jestem... dość dobrym człowiekiem. Umiałam współczuć. 
- Hej, Eli. Co taka cicha jesteś? - wyrwał mnie z zamyślenia głos Blaise'a. Chłopak otoczył mnie ramieniem i bez zbędnych ceregieli przyciągnął do siebie. Byliśmy parą, od prawie dwóch miesięcy. Roześmiałam się sztucznie i cmoknęłam go w policzek. Jednocześnie zastanawiając się gorączkowo co odpowiedzieć. Nie mogłam się przecież przyznać do moich słabostek. Na szczęście od udzielenia odpowiedzi uratowała mnie, nagła propozycja Pansy: 
- El? Może strzelimy sobie po fotce? Gdzieś tu miałam aparat. - zanurzyła rękę w swojej szarej torebce i po chwili wyciągnęła z niej nieduży sprzęt. - Dracusiu, bądź tak dobry i pstryknij.
Blondyn, słysząc to pieszczotliwe zdrobnienie gwałtownie spurpurowiał.
- Rozmawialiśmy o tym jakieś milion razy! Miałaś do mnie tak nie mówić. Zabroniłem ci! - warknął, akcentując złowrogo ostatnie zdanie. Pansy rzuciła mu uwodzicielskie spojrzenie, wykrzywiając swoje bladoróżowe usteczka w przepraszającym uśmiechu. Chłopak westchnął i z miną skazańca wziął aparat. Dziewczyna ścisnęła mnie za ramię i uśmiechnęła się szeroko. Roześmiałam się i przytuliłam ją. Kochana Pansy. Tylko ona mnie rozumiała.  Po chwili sprzęt wydał z siebie głośny zgrzyt, buchnął białym dymem, a z szczeliny wyleciał czarno-biały świstek. Wzięłam go do ręki i schowałam do kieszeni. Blondyn już przygotowywał się do zrobienia kolejnego zdjęcia, kiedy  jego uwagę przykuło coś innego. Coś, co znajdowało się niedaleko pobliskiego brzegu jeziora. Uśmiechnął się drwiąco. Powędrowałam wzrokiem za jego spojrzeniem i ujrzałam Harry'ego Pottera siedzącego w cieniu rozłożystego buka, prawie całkowicie przysłoniętego najnowszym wydaniem Proroka Codziennego. Chłopak ów, razem z Malfoy'em nienawidzili się od pierwszej klasy, kiedy to na lekcji transmutacji, profesor McGonagall przydzieliła ich w parę do jednego projektu. Mieli za zadanie zmienić igłę w karmazynowy guzik, jednak wynikło z tego niemałe zamieszanie. Pamiętałam je doskonale, gdyż siedziałam w ławce tuż za nimi. Po wielu nieudanych próbach, Harry'emu wreszcie się udało. Jednak Draco, napędzany zazdrością zabrał mu jedyny owoc jego ciężkiej pracy. Poskutkowało to tym, że przechadzająca się między ławkami nauczycielka nagrodziła Slytherin pięcioma punktami. Harry strasznie się zdenerwował, a że miał tylko jedenaście lat i nie za bardzo wiedział, jak rozstrzygnąć tą jawną niesprawiedliwość, po prostu rzucił się na chłopaka z pięściami. Skończyło się na tym, że obydwoje wylądowali w gabinecie dyrektora. Z perspektywy czasu, może wydawać się to dziecinne i głupie, aczkolwiek następne lata wzajemnej wrogości, zostały zapoczątkowane właśnie tym, na pozór nieistotnym wydarzeniem. W owym czasie bardzo zbulwersowało mnie nieuczciwe zachowanie blondyna. Ta niechęć pogłębiała się z każdym kolejnym jego złym uczynkiem, którego miałam nieszczęście być świadkiem. Z zamyślenia wyrwał mnie głośny gwizd Dracona. O matko, zaraz się zacznie.
~*~
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy.
Harrry, nie odrywając wzroku od gazety, rzucił znużonym głosem:
- Daj sobie spokój, Malfoy.
Banda wybuchnęła śmiechem. Tym razem nie zawtórowałam. Dosłownie zawrzało we mnie ze złości. Zacisnęłam ręce. Pansy rzuciła mi pytające spojrzenie.
- Co jest Eli? - szepnęła, kładąc rękę na moim ramieniu. Strząsnęłam ją szybko. Kotłujący się we mnie gniew, podsycany kumulującymi się przez lata negatywnymi emocjami, w końcu znalazł ujście.
- Po prostu uważam, że to jest kompletnie bez sensu! - krzyknęłam, a zaskoczony Harry poderwał głowę. Na krótką chwilę nasze spojrzenia spotkały się. W jego zielonych oczach dostrzegłam coś na kształt... wdzięczności? Potrząsnęłam głową i przeniosłam wzrok na osłupiałego Dracona. - No niby co ci to daje? Musisz wszystkich naokoło nagabywać?! Żeby pokazać jaki to jesteś wspaniały?! Niby taki odważny, a boi się byle jakiej groźby pod jego adresem! To jest żałosne. Ż-A-Ł-O-S-N-E! - przeliterowałam, a Potter roześmiał się. Po raz pierwszy w życiu, w moim towarzystwie. Draco milczał przez jakiś czas osłupiały moim nagłym wyskokiem. Wszyscy wpatrywali się w niego z napięciem.
- Spadamy. - otrząsnął się i wrócił do swojego władczego tonu. Następnie zwrócił się do mnie - Jeżeli chcesz, przyjdź do nas, kiedy trochę ochłoniesz.
Odwrócił się na pięcie i skierował się w stronę murów szkoły. Za nim udała się reszta paczki. Raz po raz odwracali się, rzucając mi smutne spojrzenia. Odetchnęłam z ulgą. Jednak moje arystokratyczne pochodzenie wciąż budziło respekt.
- WOW! Ale mu pokazałaś! - odezwał się Harry. Zupełnie zapomniałam o jego towarzystwie. Uśmiechnęłam się blado i odeszłam.
Mimo, że w późniejszych dniach zdążyłam się pogodzić z Malfoy'em, moją bezwarunkową przyjaciółką była tylko i wyłącznie Pansy Parkinson. Mimo, że od lat była zakochana w Draconie w tym konflikcie zawsze popierała moją stronę. Byłam jej za to bardzo wdzięczna. Oczywiście sam młodzieniec nigdy nie mówił o mnie ani jednego złego słowa. Ze strachu... przed moim ojcem. O tak, Robert John Stuart, przez swoje szlacheckie korzenie i czystą krew budził respekt w świecie czarodziejów. Uważam to za pozbawione najmniejszego sensu. Owszem podziwiałam ojca, ale ze względu na charakter. Był to inteligentny, sympatyczny mężczyzna, zbliżający się do czterdziestki. On - tak samo jak ja - miał o tym wszystkim podobne zdanie. Oceniał ludzi, nie ich status społeczny. W przeciwieństwie do mojej matki - Anne Marie Stuart. Była chłodną, wyniosłą kobietą. Prawie nigdy nie okazywała żadnych ciepłych uczuć. Gorzej, gardziła nimi. Ja wdałam się w ojca, mój starszy brat - Nicolas Stuart, w matkę. Był jej prawie identyczną, męską kopią. Prawie. Wiedziałam, że pod tym jego pancerzem arogancji biło rozgrzane, lwie serce.
Podeszłam do stojącej w pobliżu dębowej szafy i wyciągnęłam z niej biały top, a następnie beżowy, wełniany sweter. Mimo letniej pory, noce w Szkocji bywały dość zimne. Szczególnie w górnych warstwach powietrza. W końcu naciągnęłam wygodne, mugolskie spodnie.
Byłam gotowa.
Moją twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
Nareszcie.
Na palcach zbiegłam po szerokich schodach.
- A co panienka robi o tak wczesnej porze? - znikąd pojawiła się Buffka, moja domowa skrzatka. Popatrzyła na mnie uważnie swoimi dużymi czekoladowymi oczami, a ja zachichotałam.
- Idę zaczerpnąć powietrza. Proszę, nie budź mamy. - minęłam ją, udałam się do małego schowka na miotły i wyciągnęłam z niego nowiutką Błyskawicę. Ojciec - w tajemnicy przed matką - zamówił ją dla mnie kilka tygodni temu. Jeszcze nie miałam okazji jej wypróbować.
- Stęskniłam się za tobą. - wymruczałam.  Mama  zawsze sprzeciwiała się, aby kobieta z dobrego rodu miała do czynienia z takim plugawym kijem dla charłaków - jak zwykła powtarzać. 
Wyszłam z domu i udałam się na małe poletko w ogrodzie. Przez chwilę wsłuchiwałam się w przenikającą wszystko, niezmąconą ciszę. Wiedziałam, że już za niecałe kilka godzin znajdę się w pociągu spieszącym do Hogwartu. Nie mogłam się doczekać. Nie nauki, lecz ujrzenia pewnego, brązowowłosego gryfona w okularach. W tym momencie zadawałam sobie tylko jedno pytanie - Dlaczego akurat Harry Potter?